Rozdział drugi: Podróż

-Wszystko niebawem, będzie już przygotowane na nasze przyjęcie zaręczynowe.-powiedział Marcel wchodząc do pomieszczenia i składając pocałunek na ustach kobiety.
-Cieszę się.-odparła uśmiechając się. 
Caroline wiodła spokojne życie w gronie najbliższych jej ludzi i wszystko mogło by trwać tak nadal. Gdyby nie uczucie pustki jakie czuła w swoim sercu, chciała podróżować, zwiedzać świat. A z Marcelem u jej boku było to niemożliwe. Owszem wielokrotnie była z nim na wspólnych podróżach, które nie trwały dłużej niż tydzień. Gdy ona zawsze prosiła swojego ukochanego i go namawiał aby przedłużyli swoją podróż, on zawsze odmawiał. Używał wielokrotnie zawsze tej samej wypowiedzi.
-Jestem Królem i mam obowiązki wobec swoich poddanych, Caroline. Przykro mi ale musimy wracać. Jakoś Ci to wynagrodzę obiecuję, Najdroższa.
Mężczyzna zawsze był słowny i dotrzymywał danego słowa. Zabierał kobietę na wystawne kolacje, bankiety, bale oraz wręczał kosztowne prezenty. Przez pewien okres czasu Caroline była niebo-wzięta, ale nic nie trwa przecież wiecznie. Pewnego dnia nie mogąc tego znieść udała się do Marcela aby z nim porozmawiać o zaistniałej sytuacji, ale skutek był odwrotny od zamierzonego. Afroamerykanin tego wieczora poprosił ją o rękę, a ona się zgodziła tym samym jeszcze bardziej ograniczając swoją swobodę. Tego dnia postanowił z nim o tym porozmawiać, nie zważając na konsekwencję z jego strony ani słowa.
-Za miesiąc zakończenie szkoły średniej. Wraz z Bonnie chcemy to uczcić.-wyznała podchodząc do niego i kładąc swoją prawą dłoń na jego ramieniu.
-Wyprawimy przyjęcie z tej okazji jeszcze tego samego dnia.-stwierdził.
Blondwłosa nerwowo odsunęła się od niego.-Nie to miałam na myśli. Chcę się wyrwać na jakiś czas z świata nadprzyrodzonych istot, spod ciągłej kontroli pod którą jestem. Marzę spędzić wakacje bez nadzoru jakiegokolwiek mówienia co mi wolno a czego nie.-powiedziała radośnie się uśmiechając.
-Chcesz spędzić ten czas z dala od mnie.-stwierdził z smutkiem.
-To nie tak. Wiesz jak bardzo Cię kocham, chcę spędzić z Tobą całe swoje życie.-kończąc zdanie złożyła na jego ustach namiętny pocałunek który on odwzajemnił.
-Ta podróż nie zmieni między nami nic. Wiem jak bardzo obawiasz się o moje bezpieczeństwo, lecz nie możesz ciągle trzymać mnie w złotej klatce. Musisz dać mi więcej swobody, jeśli tego nie zrobisz zwariuję.
-Dobrze pozwolę Ci wyjechać na okres wakacji, ale nie samej. Pojadą z Tobą William i Jack, będą sprawować nad Tobą pieczę, kiedy nie będzie mnie w tym czasie przy Tobie.
-Zapomnij o naszej rozmowie.-powiedziała gorzko chcą opuścić sypialnię Marcela. On jej na to nie pozwolił złapał ją za dłoń, chcąc ją zatrzymać lecz ona mu na to nie pozwoliła mówiąc.-Nie chcę wychodzić za Ciebie za mąż, jeżeli to oznacza większą kontrolę nad moim życiem, które i tak jest ograniczone.
Na twarzy Marcela pojawił się wielki smutek, chcąc go ukryć odwrócił swoją twarz od ukochanej i udał się na balkon, oparł się o jego poręcz a wzrok został utkwiony w Dzielnice Francuską. Niebawem Caroline podeszła do niego kładąc delikatnie swoją głowę na jego prawym ramieniu i mówiąc.-Wybacz mi, nie chciałam Cię zranić. Twoja miłość i Twoje oświadczyny są najlepszą rzeczą, jaka mnie spotkała od śmierci mojej rodziny, Marcel.
-Jedz. Masz moją zgodę, Caroline. Dwa miesiące bez nadzoru i kontrolowania Twojego życia.-powiedział odwracają się w jej stronę i patrząc w jej błękitne oczy.
-Dziękuję.-wyszeptała i ponownie tego dnia złożyła na jego ustach pocałunek.
-Za dwa miesiąc, nie dłużej wrócisz do Nowego Orleanu na nasz ślub i zostaniesz moją żoną, a także Królową.-stwierdził surowo.

Nadszedł wielki dzień dla uczniów ostatniej klasy szkoły średniej, zakończenie ich ostatniego roku spędzonego w murach tej szkoły. Na środku sceny stała przewodnicząca szkoły, przemawiając do uczniów, rodziców i nauczycieli.
-Kiedy mieliśmy sześć lat pytali nas kim chcemy zostać kiedy dorośniemy. Odpowiadaliśmy prezydentem, strażakiem albo w moim przypadku księżniczka. Gdy już skończyliśmy 14 lat spytali ponownie o to samo, a my odpowiadaliśmy aktorką lub aktorem, piosenkarką lub piosenkarzem, ja odpowiedziałam w tym czasie że chcę zostać policjantką. A dziś gdy nas pytacie kim chcemy być, my odpowiadamy wam. To czas pokaże. Jeżeli będziemy ciężko pracować i dążyć do wymarzonego celu, na pewno go osiągniemy. Potrzeba tylko na to czasu, który tak szybko mija. Zanim się obejrzymy jeden z nas zostanie wymarzonym policjantem, lekarzem a morze nawet prezydentem. Więc nigdy nie rezygnujcie z marzeń, tylko dążcie do ich spełnienia.-po zakończeniu jej przemowy, wszyscy zgromadzeni zaczęli bić owacje na stojąco. Chwilę później licealiści zdjęli swoje czapki i żółcili nimi w górę. Na ustach Caroline znajdował się promienny uśmiech a po jej policzku popłynęły łzy. Trzy lata upłynęły zaskakująco szybko, szkoła była jedynym miejscem gdzie Caroline mogła chociaż na chwilę odpocząć od nadprzyrodzonego świata. Jeszcze tego samego dnia miało odbyć się przyjęcie zaręczynowe jej i Marcela, po którym miała wyjechać na upragnione wakacje do Rzymu.

Wszyscy zaproszeni gości pojawili się na przyjęciu zaręczynowym, każdy z nich złożył szczere lub nieszczere gratulacje dla młodej pory. Jednym z nich był Klaus, który delikatnie ujął dłoń kobiety a następnie składając na niej pocałunek.
-Gratuluję, Marcel. Jesteś szczęściarzem że Caroline zostanie Twoją żoną.-stwierdził z sztucznym uśmiechem.
-Zostaw nas samych, Najdroższa.-poprosił Marcel całując Caroline w policzek. Jak poprosił tak postąpiła, udając się w stronę gości.
-Nie przypominam sobie abym Cię zapraszał, Klaus.-powiedział z pogardą w głosie.
-Mój drogi ja nie potrzebuję wcale zaproszenia, aby się zjawić. Przychodzę do Ciebie z pewną propozycją. I nie radzę Ci jej odrzucić.-powiedział klepiąc swojego protegowanego po ramieniu.
-Chodźmy porozmawiać do mojego gabinetu.-odparł Marcel.
Obydwaj udali się na drugie piętro gdzie mogli sami porozmawiać, o propozycji Hybrydy. Marcel doskonale znał swojego stwórcę i wiedział że każda ugoda z nim zawiera podstęp z jego strony.
-Proponuję przyszłe szczęści Twoje i Caroline, którego tak pragniesz. Pozostawię Ci Nowy Orlean i Caroline pod Twoimi skrzydłami, a sam opuszczę miasto i nigdy mnie już nie zobaczysz ani nikogo z mojej rodziny. Pod warunkiem że oddasz mi trumnę mojej matki oraz Kola i Fina.-powiedział nalewając sobie whisky.
-Dopóki Twoja rodzina jest pod moją kontrolą, nie jesteś w stanie mi zaszkodzić, Klaus.-stwierdził z uśmiechem na ustach.
-Na Twoim miejscu nie był bym taki pewien, mój drogi. Nie chcesz przecież aby nasza słodka Caroline, dowiedziała się że ukryłeś przed nią to że Rafael jednak przeżył pożar i nadal żyje.
- Przyłączając się do Twojej watahy zdradził rodzinę, a w tym samym przyczynił się do ich śmierci. Nie miałem innego wyboru jak przekonać Caroline, że jej brat nie żyje.
-Za dwa dni moja oferta wygaśnie. Radzę Ci ją rozważyć.-powiedział a następnie skierował się w stronę drzwi. Na korytarzu spotkał roześmianą, uśmiechniętą Caroline stojącą w gronie przyjaciół. Zbliżył się do niej i ucałował jej dłoń, żegnając się z nią.-Do zobaczenia niebawem, słodka Caroline.
Młodej kobiecie nie uszło nieuwadze jakim był on szarmanckim mężczyzną. Chociaż nigdy nie zamienili ze sobą więcej niż zdania, kobieta także odpowiednio się z nim pożegnała, jak nakazywały dobre maniery.
-Do zobaczenia, Klaus. Mam nadzieję że będziemy mieli okazję się spotkać i porozmawiać.
-Niebawem nadarzy się taka okazja, obiecuję.-następnie opuścił posiadłość Marcela.
Mężczyzna nie był zadowolony tym co zobaczył, poczuł ukucie w sercu. Wiedział że jego stwórca nie da za wygraną, dopóki nie osiągnie przez siebie zamierzanego celu. Chociaż Caroline i Klaus nie mieli ze sobą jakichkolwiek kontaktów, widział błysk pożądania w oczach Klausa względem Caroline. Dziewczyna wielokrotnie pytała Marcela kim był Klaus, a on zawsze odpowiadał jej że są oni starymi przyjaciółmi którzy razem wiele przeszli. Ale Caroline doskonale wiedziała że obydwaj panowie, nie byli pokojowo do siebie nastawieni. Ale postanowił nie napierać już więcej na swojego narzeczonego i z biegiem czasu sama postanowiła dowiedzieć się jakie relację łączyły Marcela i Klausa.
-William!-Wykrzyczał Marcel, wołając swojego przyjaciela.
-Nie krzycz tak, chcesz aby wszyscy goście Cię usłyszeli.-powiedział śmiejąc się z swojego Króla a także i przyjaciela.
-Udasz się wraz z Caroline jutro do Rzymu, będziesz jej ochroniarzem. Masz nie spuszczać z niej oczu, ale masz robić to tak aby o tym nie wiedziała.
-Przecież jej wyjazd był zaplanowany dopiero po waszym ślubie. Nie możesz pozwolić jej teraz wyjechać, Klaus tylko czeka na taką okazję.
-Nie mam innego wyboru, przyjacielu. Klaus w zamian za pozostawienie Caroline i Dzielnicy Francuskiej w spokoju, chce abym oddał mu trumny w której jak dobrze wiesz znajduje się Ester, Kol i Finn.
-To mu je oddaj i po całej sprawie.-stwierdził William.
-Każda umowa z Klausem zawiera haczyk. Jeśli nawet odzyska swoją rodzinę, nie pozostawi Caroline w spokoju. Jej krew jak i ciało jest cenne, zbyt cenne abym mógł pozwolić jej odejść.
-Dzięki niej kontrolujesz wszystkie czarownice w Nowym Orleanie.-stwierdził.
-Ona jest jedyną osobą która może otworzyć trumnę Ester i nie tylko, jest stworzona do wielkich czynów.-powiedział z dumą. Był dumny z bogactwa jakie posiadał i rodzinę jaką zdobył.
-Jak długo będziesz jeszcze ukrywał przed nią prawdę?-zapytał zaciekawiony.
-Najdłużej jak się da.-powiedział opróżniając całą szklankę alkoholu.

Następnego dnia, Caroline wstała wcześnie rano aby dokończyć pakowanie swoich walizek. Gdy już skończyła w tym samym czasie do jej sypialni wszedł Marcel. Objął ją swoimi ramionami, składając na jej ustach pocałunek.
-Będę tęsknić, Caroline.
Tym razem to dziewczyna złożyła na jego ustach pocałunek, kończąc go powiedziała.-Nim się obejrzysz, dwa miesiące miną i znów będziemy razem.
-Obiecaj mi że będziesz na siebie uważać oraz że będziesz codziennie dzwonić.-Nakazał patrząc na nią surowym wzrokiem.
Caroline zaśmiała się jak dziecko, mówiąc.-Oczywiście.
Dwie godziny później znajdowała już się w samolocie wraz z Bonnie. Obie były bardzo podekscytowane podróżą do Rzymu. Były to ich pierwsze wspólne wakacje od czasu śmierci rodziców Caroline. Gdy tylko samolot oderwał swoje koła od podłoża, blondynka poczuła niesamowitą ulgę, wolność której tak od dawna jej brakowało.
-Dwa miesiące niezobowiązujących szaleństw!-wykrzyczała Bonnie.-To czego się napijemy szampana, whisky czy może brandy?-spytała podchodząc do barku.
Marcel wynajął dla nich prywatny samolot, który był wyłącznie do ich dyspozycji.
-Wypiję cokolwiek.-stwierdziła blondynka.
-Wyobrażasz sobie, tych wszystkich mężczyzn z wspaniale umięśnionymi ciałami jak greccy bogowie. Którzy chodzą po plaży tylko w samych kąpielówkach, których można ich tak łatwo pozbawić.-powiedziała podekscytowana Bonnie.
-Bonnie Bennett nie poznaję Cię! Co by powiedział Jeremii gdyby usłyszał Twoją wypowiedz?!-zapytała roześmiana.
-Ja i Jeremii się rozstaliśmy w dzień zakończenia szkoły.-stwierdziła z smutkiem.
Caroline chcąc pocieszyć przyjaciółkę usiadła obok niej i ją przytuliła.
-Przykro mi.
-Nie potrzebnie. Obydwoje doskonale wiedzieliśmy, że z zakończeniem liceum nasze drogi się rozejdą. On rozpoczyna studia w Nowym Jorku, a ja w Chicago. Związek na odległość nie jest czymś dobrym dla nas, więc postanowiliśmy pozostać tylko przyjaciółmi.-stwierdziła delikatnie się uśmiechając.
-Obiecuję Ci że tych wakacji nigdy nie zapomnimy.-powiedziała podchodząc do barku i wyciągając z niego najlepszego szampana. Gdy go otworzyła nalała do kieliszka sobie i Bonnie, wzniosły toast za najlepsze wakacje w ich życiu.