Rozdział pierwszy: Powrót

Delikatnie nakładała róż na swoje blade policzki, a kiedy już zakończyła tą czynność uważnie przyjrzała się swojemu odbiciu w lustrze. Nigdy nie uważała się za słabego człowieka, nigdy nie użalała się nad swoim życiem. Lecz ostatnie dwa lata ją diametralnie odmieniły, czyniąc ją jeszcze bardziej wytrwalszą. Wszyscy dokoła niej uważali że jej przemiana jest jak najbardziej pozytywna. Ona nie podzielała ich zdania, tęskniła za swoim dawnym życiem i za błahostkami. Czegokolwiek sobie zażyczyła, otrzymywała to. Do jej sypialnie wszedł mężczyzna, podchodząc do niej i owijając swoje ramiona wokół jej tali.
-Wyglądasz pięknie.-powiedział całując ją w policzek.
Ona na ten gest z jego strony, delikatnie się uśmiechnęła. Przez parę sekund przyglądali się sobie w odbiciu lustrzanym. Wszyscy poddani Marcela, zazdrości mu jego królowej, a niebawem już żony. Mężczyzna niecałe dwa miesiące temu poprosił Caroline o rękę, a ona się zgodziła go poślubić.
-Wiem że nienawidzisz świętować swoich urodzin, Caroline.-powiedział gładząc jej policzek swoją dłonią.
-Skoro o tym wiesz. To dlaczego co roku wyprawiasz mi huczny bal?-zapytała podenerwowana.
-Urodziny są okazją do świętowania i cieszenia się z każdego roku który przeżyłaś i przeżyjesz. Pomimo swojej wielkiej straty, musisz żyć. Jako jedyna przeżyłaś z swojego całego rodu, aby dokonać w przyszłości czegoś wielkiego.
-Nigdy nie odnaleziono ciała Rafaela.-stwierdziła z nadzieją w głosie.
Mężczyzna ciężko westchnął na dźwięk tych słów.
-Jego ciała nigdy nie odnaleziono, ponieważ zginą w pożarze tego samego dnia co zamordowano twoich rodziców.
-Czuję w głębi serca że on przeżył. A dopóki nie odnaleziono jego ciała, będę mieć nadzieję że żyję.-stwierdziła.
-To tylko przeczucie, złudzenie, Caroline. Przestań żyć przeszłością, a żyj teraźniejszością.
-Nie potrafię, Marcel to wszytko mnie przerasta.-wyszeptała.
On spojrzał w jej smutne, niebieskie oczy i powiedział.-Przejdziemy przez to razem, Najdroższa. 
Następnie kończąc swoją wypowiedz, zaproponował Caroline swoje ramię na którym ona położyła swoją dłoń. Razem udali się do sali balowej na której czekali już na nich zgromadzeni goście. Pomieszczenie było przepełnione ludźmi, większość z nich była dla kobiety całkowicie obca, lecz nie dla Marcela. On każdego z nich znał doskonale, byli to dla niego poddanymi, przyjaciółmi a także i rodziną. Był tysiącletnim wampirem, który posiadał mocno zakorzenione więzy z Nowym Orleanem. Pół roku po znajomości z Caroline, opowiedział jej całą historię związaną z jego życiem w tym mieście. Była wielka podziwu dla niego, że udźwigną tak wielkie brzemię jakim jest rządzenie królestwem nadprzyrodzonych istot. Niebawem i ona będzie nim rządzić wraz z nim. Sala wyglądała zjawiskowo, dominowały w niej kolory czarny i niebieski. Z sufitu zwisały długie granatowe wstęgi na których tańczyli akrobaci, oraz spadały płatki czerwonych róż. W drugiej części pomieszczenie znajdowały się stoły, nakryte grafitowymi obrusami, a na nich znajdowała się porcelanowa zastawa. Każde przyjecie w rezydencji Marcela było wystawne, zawsze prezentował się od jak najlepszej strony. Do pary niespodziewanie podeszła uśmiechnięta Afroamerykanka.
-Wszystkiego Najlepszego, Caroline.-powiedziała, przytulając swoją najlepszą przyjaciółkę. 
-Dziękuję.-odpowiedziała, odwzajemniając jej uśmiech.
-Tak bardzo cieszę się że ciebie widzę. Musimy jak najszybciej nadrobić naszą trzy tygodniową rozłąkę.-powiedziała, pełna radości i tęsknoty przez tak długą jej nieobecność. 
-Więc zacznijcie teraz.-powiedział Marcel, biorąc kieliszek szampana i oddalając się od kobiet. 
-Opowiedz mi jak spędziłaś czas w Paryżu razem z Jeremim.-poprosiła blond włosa.
Obie przyjaciółki udały się razem do ogrodu aby w spokoju porozmawiać, oraz chociaż na chwilę oderwać się od nadprzyrodzonego świata. Marcel korzystając z nieobecności Caroline, udał się do Jacoba. Był to jego przyjaciel, a także jego prawa ręka. 
-Wzmocnij straż. On dzisiejszego wieczoru się zjawi, nie przepuści takiej okazji.-wyszeptał do niego.
Mężczyzna postąpił tak jak nakazał mu jego władca. W każdym zakątku posiadłości znajdywali się strażnicy, lecz nie było pewności czy Caroline mimo to była bezpieczna. 

Do sali ponownie weszła Caroline wraz z Bonnie, obie uśmiechnięte i szczęśliwe. Jedna z nich podeszła do swojego ukochanego, składając na jego ustach namiętny pocałunek i mówiąc.-Myślałam że już nie przyjdziesz, Jeremi.-trzymając go za dłoń prowadziła go w stronę parkietu.
Blond włosa wzięła przykład z przyjaciółki i także poprowadziła swojego partnera w stronę tańczących par.
-Bonnie ma na Ciebie większy wpływ niż ja.-stwierdził.
-Dlaczego tak sądzisz?-spytała, uśmiechając się promiennie.
-Gdy tylko się pojawiła, Twoje nastawienie do całego świata diametralnie się zmieniło.-nastała chwila ciszy. Zbliżył się do jej ucha szepcząc.-Cieszę się, że jesteś szczęśliwa. I zawsze będę dążył do tego, abyś była szczęśliwa i będę Cię chronić aż do swojej śmierci.-następnie złożył na jej ustach krótki pocałunek. 
-Zawsze i na zawsze.-powiedziała, patrząc w jego czekoladowe oczy. 
-To ona.-powiedziała blondwłosa kobieta, wpatrując się w obraz tańczącej pary.
-Nasze dwa lata poszukiwań nie poszły na marne. Ale dopóki Twój protegowany sprawuje nad nią pieczę, nic nie możemy zrobić.-stwierdziła Rebecca.
-To tylko kwestia czasu, droga siostro. Ale najpierw musimy upewnić się czy jest czystej krwi, czy jak jej starszy brat z nieprawego łoża. Bo jeśli okaże się że jest inaczej, cały nasz plan polegnie. I możemy zapomnieć o odzyskaniu Dzielnicy Francuskiej. 
-Jak chcesz to zrobić?-spytała spoglądając na niego.
-Zostaw to już mi.-odparł. 
Obecny władca Nowego Orleanu siedział wraz z swoimi towarzyszami przy barze, pijąc whisky. Nagle poczuł tak dobrze znany mu zapach, na samą jego woń złość w nim narastała a także i nienawiść. 
-Witaj, Marcelu.-powiedział z szyderczym uśmiechem na twarzy.
-Wróciłeś, bez względu na konsekwencję jakie grożą twojej rodzinie.-powiedział, opróżniając szklankę alkoholu. 
-Zostawcie nas samych.-rozkazał Klaus poddanym swojego protegowanego. Marcel na jego słowa przytakną, dając do zrozumienia aby tak uczynili.
-Nie stanowisz dla mnie żadnego zagrożenia.-stwierdził.
-Dopóki nie otworzę trumny Esther jesteś wraz z swoją rodziną bezpieczny, ale to nie potrwa długo. Już wkrótce to się zmieni i nieodwracalnie stracisz możliwość powrotu do władzy.
-Żeby to wszystko mogło zaistnieć, najpierw musisz otworzyć trumnę mojej matki. A nikt oprócz z rodu Forbes nie jest do tego zdolny. Więc mam nad Tobą przewagę.-przerwał swoją wypowiedz po chwili dodając.-Nie otworzysz nigdy tej trumny ze względu na Caroline, nie narazisz ją przecież na niebezpieczeństwo. 
-Znajdę inny sposób aby ją otworzyć, a gdy to zrobię zabiję Cię.
Ich rozmowę przerwała Caroline, podchodząc do nich. Marcel wstał z miejsca i staną przy boku ukochanej, trzymając ją w ramionach. Był przygotowany na wszystko, jeśli to koniecznie był gotów oddać za nią życie. Lecz postawa Niklausa całkowicie zaskoczyła obecnego władce. Hybryda ustał naprzeciw kobiety i ucałował jej dłoń przedstawiając się. 
-Nazywam się Niklaus Mikaelson. Ale proszę mów mi Klaus.-powiedział szarmancko. 
-Caroline Forbes.-odparła uśmiechając się. 
Był idealnym aktorem, potrafił robić dobrą miną do złej gry jak nikt dotąd. Zawsze dążył do celu chociaż by po trupach, ale zawsze osiągał zamierzony cel. I miało być tak i tym razem. 

Minął tydzień od dziewiętnastych urodzin Caroline. Od tego dnia Klaus był codziennym gościem w rezydencji swojego protegowanego. Lecz żadnego dnia nie zastawał tam blondwłosej, uzyskał informacje od swojego informatora że kobieta zamieszkuje drugą część rezydencji. Obecnie Klaus siedział w skórzanym fotelu w swojej rezydencji pijąc whisky. Do pomieszczenia wszedł wysoki brunet, informator Hybrydy. 
-Marcel planuje wywieść Caroline z Nowego Orleanu, a sam ma zamiar zostać w dzielnicy.-powiedział nalewając sobie do szklanki alkoholu. Gdy już to zrobił wyją z swojej kieszeni fiolkę z krwią Caroline i podał mu. Mężczyzna natychmiast ją otworzył, jej woń spowodowała uśmiech na jego twarzy.
-Doskonale. Czas na plan B.-powiedział zachwycony wynikiem swojego śledztwa.
W obecnym czasie na przedmieściach Nowego Orleanu stał mężczyzna, spoglądał na szczątki spalonego domu. Od dwóch lat zbierał się w sobie aby powrócić do Dzielnicy Francuskiej i odnaleźć utraconą siostrę. Chciał chociaż w części odzyskać to co utracił przez Niklaus Mikaelson, a jego powrót także oznaczał zemstę na Hybrydzie. Pragną zemsty ponad wszystko, nawet jeśli przyniesie mu to jego własną śmierć. Po raz ostatni spojrzał na doszczętnie spalony dom i odszedł w głąb lasu.